Kultowe miejsce spotkań trójmiejskich miłośników dwóch kółek. Niepisane zasady, obrządki, zwyczaje. Nikt do końca nie wie kto ich skrzykuje. Pojawiają się znikąd. Śnieg czy slota, lecą jak ćmy do płomienia świeczki. I walczą zaciekle o honor i sławę. Najtwardsi jeźdźcy z twarzami na których widać dziesiątki tysięcy przejechanych kilometrów. W ich zmęczonych oczy jeszcze plonie pasja, w ich czerwonych uszach rozbrzmiewa na zawsze świst wiatru i ryk tirów.
Jesienią i zima, w każdy sobotni poranek, gdy większość normalnych osób przewraca się na lewy bok, oni stawiają się karnie w środku lasu. Na tle szarości wyróżniają się kolorowe stroje śmiałków. Jest ich zwykle kilkudziesięciu, tworzą małe grupy, rozmawiają, pozorny spokój przełamuje jedynie głośne klikanie pedałów zatrzaskowych.
Kim są ci ludzie? Skąd pochodzą? Przedstawimy Wam kilku śmiałków, od których to wszystko się zaczęło.
Główną postacią tajemnego kręgu to kolarz z pokoleń, Michal B. Cudowne dziecko dwóch pedałów, zawsze najsilniejszy, zawsze siejący trwogę w peletonie. Jego wychudzone ciało, wyniszczone od wieloletniego nadużywania mieszanki strychniny z kawą odziane jest w damskie rozmiary strojów kolarskich z nadrukami firm sponsorskich które od lat już nie istnieją. Zdyskwalifikowany z Pro Tour-u, szuka ukojenia w ligach amatorskich. Jego kamienna twarzy nigdy nie zdradza żadnych emocji.
Łukasz Z. Utalentowany sportowiec o twarzy niemowlęcia, który zaprzepaścił karierę zawodowa. Smutną księgę życia tego przegranego człowieka napisała technologia. Uzależniony od pisania bardzo długich smsów, zawsze spóźnia się na wszystkie starty. Mężczyzna potężnej postury, od lat zmagający się z nadwaga która jest bezpośrednim wynikiem przedawkowania dożylnych wlewek z witaminy C. Na codzienna zajmuje się kradzieżą felg samochodowych.
Szymon K. Starzejący się kolarz chwytający się ostatnimi silami szansy jaka dały mu współczesna chemia. Zawsze spóźniony, ponieważ sobotnie poranki zaczyna od liczenia mamony, którą zbił wciskając kolegom kradzione rowery. Prawda jest taka ze jedyne kola które go interesują to złote talary.
Tomasz C. Dojrzały mężczyzna z twarzą chłopaka, który dopiero dostało się liceum. Człowiek który pod przykrywka prowadzenia firmy spedycyjnej przemyca prostytutki do krajów arabskich. Pomimo dużego doświadczenia kolarskiego, często się wywala lub wjeżdża do rowu. Kiedy czuje ze rywale zaczynają odjeżdżać, inscenizuje sceny gubienia bidonu, używając tego jako pretekstu aby reszta na niego poczekała. Nikt nigdy nie czeka.
Bartosz P. Ciekawa postać, człowiek o bliżej nie określonym pochodzeniu choć akcent wskazuje na kraje francuskojęzyczne. Zdecydowanie najsilniejszy zawodnik. Gdy nie ma kaca, potrafi nawet zrzucić z koła prowadzącego. Wiadomo o nim tylko tyle, że obecnie pracuje w firmie która zajmuje się produkowaniem odzywek dla zwierząt hodowlanych, można się zatem jedynie domyślać jakie to ‘leki’ serwuje swoim kolegom.
Zwykle ruszają spokojnie. Atmosfera w peletonie dla osoby postronnej może zdawać się sielankowa. Mężczyźni niczym kucharze w stołówce hotelu Gromada serwują sobie dowcipy. Padają przechwałki na temat tego kto mniej trenuje lub kto dłużej nie był na rowerze. Zawodnicy często puszą się tym, kto ma większego kaca.
Ale zwykle już po kilkudziesięciu minutach jazda nabiera tempa.
Ponieważ Michal B. za punkt honoru stawia sobie zrzucenie z kola całej grupy swoich ‘podopiecznych’, już w krotce polowa peletonu ma piana na ustach. Krwiste upławy z uszu zaczynają się zwykle w drugiej godzinie. Ci, którzy nie wytrzymują tempa padają na poboczu, zwijając sie w torsjach. Jako że zwykle trening odbywają się jesienią i zima, w niskich temperaturach ich męki nie trwają długo.
Nieliczni którzy dojeżdżają do końca, walczą o pierwszeństwo na wyimaginowanej linii mety. Mężczyźni spinają się jak węże ogrodowe których nigdy nie da się zwinąć porządnie gdy jest zimno.
To właśnie wtedy, na kilkaset metrów przed meta zwykle tempo jazdy staje się obłędne. Zbiorcza moc która wystarczyła by do zasilenia małego warsztatu tapicerskiego zdaje się być nie do okiełznania. Karbonowe ramy wyginają się i chrzęszczą, mierniki mocy pokazują czterocyfrowe odczyty.
Wysiłek jest tak ogromny, ze przez chwile kolarze tracą poczucie miejsca i czasu. Pomimo całkowitej ciszy wydaje im się że słyszą wrzaski kibiców. Pomimo tego ze wszyscy mają ten wyścig w dupie, starzy zgredzie którym udało się wjechać w czubie przelicza już na co wydadzą pieniądze z wygranej.
Ale już po chwili następuje oprzytomnienie, i kolarze ze zwieszonymi głowami rozjeżdżają się w ciszy. Ze świadomością beznadziei i braku perspektyw w sporcie zawodowym. Ale to nic, wracają ponownie za tydzień, i cala historia się powtarza.
Tak właśnie wygląda Gravelondo.